Przy pierwszym obejrzeniu (niedługo po premierze) tego nie widziałem, ale „American Psycho” przypomina „Fight Club” w temacie i klimacie. Oba filmy pokazują absurd konsumpcjonizmu i toksyczną męskość. Patrick Bateman jednak nie walczy, tylko tonie w obłędzie. Jego świat to perfekcyjna fasada, która skrywa chaos i próżnię. Film nie daje prostych odpowiedzi, ale zmusza do zastanowienia się nad tym, co jest prawdziwe, a co złudzeniem
Granica między rzeczywistością a fantazją bohatera jest niejasna. Wszystko jest przefiltrowane przez jego spojrzenie. Dialogi to puste frazesy o restauracjach, muzyce i statusie. Postacie wokół Batemana wydają się równie powierzchowne jak on sam. Jego koszmary wciągają widza w niepokojący sposób, zmuszając do refleksji nad pustką otaczającego świata.
Christian Bale daje popis aktorstwa, budując złożoną, przerażającą postać. W scenie zerwania z narzeczoną jego spokój mrozi, a napięcie pod powierzchnią jest namacalne. Film się skończył, a ja miałem rzadki ostatnio status "o kurde, co to było".