"Obłędnik": Pomoc na pojutrze - 009

@psychoparanoik.bsky.social

Donald Trump znów przemówił. Tym razem nie z wieży ze złota, ale ze studia Fox News, gdzie jego słowa – jak to u niego – brzmią jednocześnie jak obietnica i jak groźba, a może raczej: jak nagrany wcześniej automatyczny komunikat z infolinii sojusznika. Stwierdził, że wsparcie dla Polski - to znaczy ta obiecywana pomoc z powietrza - „będzie możliwe… po zakończeniu wojny w Ukrainie”.

image

Brzmi jak żart z tragiczną puentą. Jakby ktoś powiedział strażakowi, że sikawka będzie dostępna, jak już się dym rozejdzie. Nie - Trump nie mydli oczu – on używa pasty wybielającej sumienie. Zatem tak: będziemy wam pomagać, ale nie teraz, nie kiedy naprawdę tego potrzebujecie, tylko potem, kiedy może już nie będzie po co i komu.

Ta logika przypomina wymówki kierowcy Ubera, który w środku nocy, informuje przez aplikację, że „przyjedzie za 45 minut, jak tylko skończy przerwę na papieroska”. Ameryka, pod wodzą Trumpa, ustawia się w kolejce do pomocy jak do promocji na iPhone’a – z założeniem, że i tak będzie można to potem komuś drożej sprzedać. A Polska? Polska od lat płaci składki do tego sojuszniczego klubu lojalnościowego, tylko że nagrody mają być do odbioru po zakończeniu konfliktu. Czyli de facto po sezonie, po bitwie, po zgonie.

Zachód, z Ameryką na czele, od lat układa nas na tej geopolitycznej wersalce, na której niby możemy się położyć, ale nigdy nie wiemy, czy nie zapadniemy się w sprężyny, gdy Putin głośniej skrzypnie drzwiami. I nie chodzi tylko o Trumpa – bo przecież jego słowa są jedynie kolejną odsłoną tej samej frazeologicznej symulacji wsparcia, w której specjalizują się całe zastępy amerykańskich polityków: „Jesteśmy z wami”, „Popieramy was”, „Stany Zjednoczone nie zostawią Polski samej” – te komunikaty brzmią jak nagrania odpalane z taśmy, która w Pentagonie musi być tak starta, że słychać więcej szumu niż treści.

Oczywiście, polski komentariat polityczny natychmiast rozpoczął rytualny taniec interpretacji. Jedni uznali wypowiedź Trumpa za „twardą deklarację sojuszniczą” (pytanie: dla kogo?), inni za „realistyczną strategię”. Tylko że realizm w ustach ludzi, którzy nie ryzykują ani metra kwadratowego swojego terytorium, jest jak survival w IKEA – komfortowy, kontrolowany i z gwarancją zwrotu. Dla nas ta „realistyczna strategia” oznacza jedno: jak przyjdzie co do czego, to być może usłyszymy „trzymaliśmy za was kciuki, ale jesteśmy teraz zajęci podpisywaniem nowych kontraktów z Chinami. Tak więc - sorry”.

Trump mówi: „będziemy pomagać po wojnie” – a ja słyszę: „gdybyście przeżyli, przyślemy kwiaty”. To przecież klasyczna metafora pogrzebowa. I niech nikt nie mówi, że przesadzam. W tym politycznym pokerze Ameryka rozdaje karty, ale asy trzyma dla siebie. A nasze bezpieczeństwo? Nasze życie? To najwyżej żetony, które można wrzucić do gry, jeśli kurs dolara się zgadza.

Nasi rządzący – jedni po cichu podnieceni, że Trump w ogóle wymienił nazwę „Polska”, inni zaniepokojeni, ale zbyt grzeczni, by wprost powiedzieć „to kpina” – nadal budują swoją politykę obronną na micie wiecznej przyjaźni z Waszyngtonem. Tylko że ta przyjaźń coraz bardziej przypomina relację z celebrytą: lajkuje ci zdjęcia, ale nigdy nie poda ręki. Co więcej – jeśli jesteś w kłopotach, to może wrzuci tweeta ze słowem „pomagam”, ale dopiero wtedy, gdy zyskasz więcej odsłon niż Taylor Swift.

Nie mam złudzeń. To nie jest „przypadkowe przejęzyczenie”, nie jest „niedoprecyzowana wypowiedź”. To test. Test tego, na ile Polska wciąż wierzy, że bycie amerykańskim pupilkiem oznacza, że ktoś w razie wojny otworzy niebo nad Warszawą. Ale niebo, drodzy państwo, to nie strefa bezcłowa – ono ma właściciela, którego interes kończy się dokładnie tam, gdzie kończy się jego elektorat.

Tak właśnie wygląda globalna dyplomacja w wersji Trump 2.0 – to taniec na lodzie w butach z ołowiu. I my też już tańczymy. Z jednym okiem w stronę Moskwy, z drugim – utkwionym w ekran, gdzie Trump uśmiecha się, mówiąc: „help is on the way”. Tylko że ta pomoc wciąż nie wyszła z garażu.

W tej historii nie ma happy endu. Bo nie ma nawet rozpoczęcia. Jest tylko scenariusz: napisany przez ludzi, którzy mogą sobie pozwolić na luksus czekania, i realizowany przez tych, którzy nie mają czasu. Polska musi przestać wierzyć, że ktoś nas uratuje „po wszystkim”. Bo może nie być „po wszystkim”. Może być „po nas”.

I na koniec, pytanie: ile jeszcze razy musimy usłyszeć „jesteśmy z wami”, zanim zrozumiemy, że to oznacza: ale tylko duchem, nie ciałem? Ile jeszcze oświadczeń, ile wywiadów, ile „deklaracji solidarności” musi paść, byśmy zrozumieli, że w tej wojnie nie chodzi o sentymenty, tylko o logistykę, koszty i zyski? I czy naprawdę chcemy budować nasze bezpieczeństwo na zdaniu, które zaczyna się od „będziemy pomagać…” – ale kończy się przecinkiem, a nie kropką?

Andrzej "Petel" Petelski

Jeśli te słowa dały Ci do myślenia – ufunduj łyk energii niezbędnej do opisywania świata.

Dokarm autora kofeiną

⬇ Posłuchaj też w formie podcastu. Wszystkie odcinki "Obłędnika" ⬇

Słuchaj odcinka w Spotify
psychoparanoik.bsky.social
Andrzej "Petel" Petelski

@psychoparanoik.bsky.social

Dziennikarz | Eseista | Felietonista
Prezentowane tu treści nie mają związku z wykonywaną przeze mnie pracą zawodową.
Wolność słowa, to fundament debaty publicznej — moje wpisy są jej przejawem, a nie stanowiskiem mojego pracodawcy.

Post reaction in Bluesky

*To be shown as a reaction, include article link in the post or add link card

Reactions from everyone (0)