Piłka nożna dawno przestała być sportem. To giełda, jarmark, hurtownia emocji w cenach detalicznych. I tak oto kibic, który wierzy, że „gra narodowa” to wspólne święto, odkrywa nagle, że do kościoła futbolu nie wejdzie bez biletu VIP – a biletem jest abonament w kolejnym serwisie streamingowym. Liga Narodów? Liga Konferencji? Kiedyś pachniało to murawą i kiełbasą z grilla, dziś pachnie fakturą za „pakiet premium”.
I powiedzcie sami – czy nie jest absurdem, że dostęp do zmagań, w których grają nasze kluby na europejskich arenach, staje się towarem luksusowym? Publiczny nadawca, karmiony miliardami z kieszeni podatników, umywa ręce, bo „nie było opłacalne”. Prywatny gracz wykupuje prawa i wciska je w pakietach, jakby sprzedawał nam nie emocje, lecz wtyczkę od prądu. A my? My mamy wybór: albo płacisz, albo liczysz na skrót w internecie.
Gdzie w tym misja? Gdzie odpowiedzialność? Zawody międzynarodowe naszych drużyn klubowych – czy to Legia, Lech, Jagiellonia czy Raków – to przecież nie prywatna fanaberia. To część kultury, wspólnego języka i tej rzadkiej sytuacji, gdy w barze wszyscy wrzeszczą do jednego telewizora. Czy państwo naprawdę nie rozumie, że odbierając ludziom to doświadczenie, oddaje sport całkowicie w ręce księgowych?
Może więc czas na proste pytanie: jeśli za nasze pieniądze utrzymujemy telewizję „publiczną”, to dlaczego mecze z udziałem polskich drużyn w Europie nie są dobrem publicznym? I czy naprawdę mamy pogodzić się z tym, że patriotyzm kibicowski to kolejny abonament do opłacenia?
Bo jeśli tak, to powiedzmy to wprost: futbol nie jest już nasz. Jest ich – tych z fakturą i paywallem. A my zostaliśmy z piwem i zakodowanym ekranem.
Andrzej "Petel" Petelski
Jeśli te słowa dały Ci do myślenia – ufunduj łyk energii niezbędnej do opisywania świata.
⬇ Posłuchaj też w formie podcastu. Wszystkie odcinki "Obłędnika" ⬇
![]() |