***
Nie mogę przestać o tym myśleć. Nie mogę przestać o niej myśleć.
To była sympatyczna, zawsze uśmiechnięta kobieta. Nie raz i nie dwa pomagała mi, kiedy gubiłem się w ustawieniach projektora i ekranu.
Żeby o tym nie myśleć, próbuję teoretyzować i rozważać zmiany w porządku wartości.
Wnioski są niewesołe, bo wychodzi mi, że na ołtarzu równości złożyliśmy nasze bezpieczeństwo. W dawnym świecie ludzie chorzy psychicznie byli izolowani, torturowani nieludzkimi terapiami i traktowani tak, jakby nie pochodzili z tego samego gatunku, co „normalni”.
Jesteśmy dziś bardziej oświeceni (nie piszę tego o wszystkich i proszę mi nie udowadniać, że elektoraty różnych partii tego kroku cywilizacyjnego nie tylko nie zrobiły, ale bardzo się przed nim bronią) i wiemy, że „normalnych” nie ma. Otwieramy się na odmienności i zróżnicowania. Tak jest bardziej sprawiedliwie i to jest dobre. Tak dobre, że łatwo zapomnieć, czym za to płacimy.
Przypominała mi się historia Krzysztofa. Ci, którzy go pamiętają, a jest nas wielu, to zgadną którego, choćbym trochę upraszczał i zmieniał.
Krzysiek miał kłopoty z czernią, która go, tak jak i wielu z nas, otaczała. Leczył się. W czasie leczenia poznał człowieka, który też się leczył, choć na coś poważniejszego. Rozmawiali ze sobą i się polubili.
Krzysztof był dobrym człowiekiem, a jego terapia trwała krócej. Kiedy jego znajomy też wyszedł ze szpitala i nie miał się gdzie podziać, Krzysiek przyjął go pod swój dach. Łatwo to zrozumieć: przecież dobrze się poznali i może nawet przyjaźnili.
Pewnej zimowej nocy do gościa przemówił Zły i wtedy domownik stał się mordercą. Krzyśka już nie ma.
W dawnym świecie by do tego pewnie nie doszło, bo przyszłego mordercy nie traktowano by jak równego innym i nie wypuszczono między „zdrowych”.
Chciałbym wyraźnie podkreślić, że nie tęsknię za dawnymi czasami, bo wolę równość od zamordystycznego porządku.
Czasami jednak przychodzą wątpliwości. Tak jak teraz.
Nie mam pojęcia czy u tego studenta znajdą jakąś chorobę, czy nie. Nawet jeśli znajda, to pewnie resztę swych dni spędzi w zamknięciu. Chyba że ktoś znajdzie jakąś skuteczną terapię na jego „chorobę duszy” i uzna go za wyleczonego. Nie myślę o tym teraz.
Teraz myślę o tym, że jeśli przyjdzie mi prowadzić zajęcia w Audytorium Maximum, to będę myślał o uśmiechniętej kobiecie, której już nie ma.
To dobrze, że niewiele mi zostało do emerytury. Wiem, że utrata kontaktu z młodzieżą przyśpieszy procesy starzenia, ale trudno. Na tę młodzież też będę teraz inaczej patrzył.