ZMORA

@sylwiainspira.bsky.social

W mitologii słowiańskiej to duch nocy, który pojawia się w snach ludzi, wywołując koszmary, strach i paraliż senny. Jej obecność miała powodować uczucie przytłoczenia i bezsilności, a także nieuzasadnionego strachu. W folklorze słowiańskim Zmora była symbolem nieukończonych spraw i zemsty, często przybierała postać kobiecą, przedstawianą jako demoniczna istota pełna żalu i wściekłości. Często Zmora była związana z zemstą za wyrządzone krzywdy, a jej działania były czymś w rodzaju „karania” tych, którzy nie dopełnili rytuałów pogrzebowych lub grzeszyli wobec innych. Zmora była postacią ambiwalentną – jednocześnie groźną i tragiczną, pełną gniewu, ale także zrozumienia tego, co nie może zostać zapomniane.

Było to w czasach pradawnych, kiedy Mokosz, Pani Ziemi i Matka wszystkiego żywego, osobiście błogosławiła każdemu dziecięciu, które świat ten witało. Wówczas ludzie żyli w harmonii z bogami; z wiatrem, wodą i ogniem za pan brat trwali, a każda rzecz, jeno cień swój na ziemię rzuciła, duszę własną posiadła. W tej oto rzeczywistości, gdzie duchy lasów i rzek mowy swej ludziom ułomnym nie skąpiły, stała osada cicha, zwana Stawiszczem — od jeziora, co szeroką taflą wód błyszczało, w którym kryły się tajemnice i echo dawnych obrzędów.

W osadzie tej żyła dziewczyna, którą Jasną nazwano, bo delikatnością i łagodnością wszelkich bogów wzruszyć mogła. Była jak zefir lekki, co zbóż kłosy kołysze, a jednocześnie jak rosa poranna — ulotna i czysta. Matka jej, widziała w niej spełnienie marzeń o lepszym losie. Jasna wyrastała w piękności i w cnocie, a nie było w Stawiszczu chłopca, co serca dla niej nie stracił.

W noc Kupały, gdy ognie w górę strzelają, a duchy przodków tańczą z żywymi, Jasna splotła wieniec cudny, w który wplotła dziewięć ziół świętych i marzenie o miłości. Na wody ciemne jeziora go rzuciła, a ten, jako na przeznaczenie wskazany, trafił w dłonie Cieszybora – wojownika zuchwałego, którego imię znaczyło: „ten, co w boju radość znajduje”. Cieszybor dumnie nosił się w osadzie, a jego marzenia sięgały daleko poza palisadę Stawiszcza. Chłopak był młody, a gniewny, serce jego rozognione było nie miłością, lecz marą wielkości. Acz słowa jego słodkie były, niczym miód lipcowy w barciach leśnych zbierany, zatem gdy w ciemności nocy wianek dziewczęcia wyłowił, w radości zakrzyknął: „Przeznaczenie serce moje ku tobie prowadzi!”, a ona rozkwitła w szczęściu, duchy nocy zdawały się ich związkowi błogosławić. Jasna, widząc w młodzieńcu tylko siłę i mądrość, ufała mu bezgranicznie, bo któraż nie zaufałaby przysięgom, jakoby jedyną jest, jakoby na całe życie? Któraż nie zawierzyłaby temu, który jej przez bogów został wskazany?

Lecz los bywa zdradliwy, a bogowie często plączą nici przeznaczenia... Pewnej letniej nocy, gdy Cieszybor odpoczywał nad brzegiem jeziora, usłyszał śpiew tak cudowny, że zdało się, iż sam Perun otwiera niebiosa ku ziemi. Gdy podniósł wzrok, ujrzał postać smukłą i delikatną, jakby utkaną z mgły i wody. Skórę miała bladą, niemal przejrzystą, połyskującą jak poranna rosa na liściach. Długie, falujące włosy, w kolorze wody odbijającej światło księżyca – srebrzyste i ciemne jak noc, spływały po plecach do gładkiej tafli jeziora. Spoglądała na niego oczami pełnymi tajemnicy, o głębii tak nieprzeniknionej, jak dno leśnego stawu. Jej delikatne usta, blade jak kwiaty nenufaru, rozchyliły się w uśmiechu. Uwodzicielskim i złowrogim. „Cieszyborze” — wyszeptała głosem, co do szpiku kości przenikał. „Jam Nawka, strażniczka tego jeziora. Widzę w tobie męża silnego, mądrego i wielkiego. Mogę dać ci przyszłość, w której twe imię na ustach wszystkich będzie, wodzem cię uczynię, jak Wojnomira wielkiego, bogowie sami ci sprzyjać będą.” Chłopak, choć dusza jego powinna być wierna Jasnej, poczuł, jak obietnice Nawki, niczym złote nici, oplatają jego myśli. Wizja sławy i chwały zamgliła mu spojrzenie. Nawka zbliżyła się doń, ujęła jego rękę i rzekła: „Wybierz mnie, a świat ci pokłony odda. Odepchnij, a we łzach zatoniesz.” I uwiódł go ten szept, porzucił Jasną, podeptał jej serce, niewinność i oddanie. Uwierzył w przeznaczenie większe niż ziemska miłość, a Jasną zostawił zhańbioną i samotną. Można by rzec, że to znudzony Weles zabawił się w swej codziennej nudzie i dla krotochwili płochej naznaczył ich zdradą i rozpaczą.

Od tamtej nocy, życie Cieszybora odmieniło się zupełnie. Nawka spełniła swoją obietnicę. Wieść o jego męstwie i sprycie rozchodziła się po okolicznych osadach niczym wiatr letni. Młodzian dużo opowiadał o swoich bohaterskich czynach, a im głośniej mówił, tym więcej osób w to wierzyło. Nikt nie zważał na to, że chłopak całe dnie spędza w osadzie, że nie opuszcza Stawiszcza na krok. To czary Nawki sprawiły, że legenda jej kochanka rosła w siłę z każdą opowieścią i mamiła ludzkie umysły. Nie poprzez czyny wojenne, czy mądrość, ale przez opowieści o przyszłości pełnej chwały, o ziemiach wielkich, o potędze, którą może zdobyć ich plemię. „To my, nasza osada będzie solą tej ziemi” — tak mawiał, a jego słowa cieszyły się coraz większym uznaniem, nawet wśród starszyzny. Wieść o nim niosła się wśród ludu, a pieśni o jego bohaterstwie budziły w sercach nadzieję na chwałę, o której wszyscy marzyli. „Cieszybor — mawiali starcy — to wojak, który w sercu swoim niesie ogień Swarożyca! Przeznaczenie nasze w jego rękach, bo on poprowadzi nas ku chwale i wielkości!”

Tymczasem Jasna, która była niegdyś tą, od której Cieszybor w darze wianek otrzymał, pozostała w cieniu, samotna i zapomniana. Ludzie, którzy jeszcze nie tak dawno spoglądali na nią z zachwytem, teraz mijali ją z chłodnym spojrzeniem. Bowiem nikt nie widział, by Cieszybor obdarzał ją miłością, o której opowiadała, nikt nie słyszał o zbliżających się godach, nie słyszał o tym, by choć swadźby rozpoczęto. Zamknięta w domu swej matki, w którym czas upływał powoli, nieustannie myślała o Cieszyborze. Choć jej serce wciąż przepełniała nadzieja, wnet okazało się, że los nie jest dla niej łaskawy. Wiedziała, że nosi pod sercem dzieciątko, które miało połączyć ją na nowo z ukochanym, jednak zdrada, jaka się dokonała, już dawno zrujnowała nadzieję o wspólnym życiu.

Przyszłość milczała. Aż do wieczora, w którym w ciszy, zjawiły się Rodzanice, by przyszłość nienarodzonego naznaczyć. Ich słowa były jak miecz, który rozdziera duszę na dwoje. W lodowato szarych oczach nie było współczucia. Przemówiły zimnym głosem, który bezlitośnie ciął ciszę i spokój. „Dziecię to, poczęte w zdradzie i oszustwie, nigdy nie ujrzy promieni słońca” — rzekła pierwsza Rodzanica, a jej głos był jak nóż ostry. „Zdrada ojca, ciemne kłamstwo, które złożyło się na jego powstanie, odbierają mu życie jeszcze przed narodzinami” — rzekła druga, głosem przenikliwym jak świst batoga. „Jego przeznaczeniem jest śmierć w łonie matki” — rzekła trzecia głosem żałosnym jak zawodzenie listopadowego wichru. I tak też się stało. Jasna, z każdym dniem słabnąc, czuła, jak dzieciątko, które miało być jej ocaleniem, odchodzi w milczeniu, zanim jeszcze mogło ujrzeć światło życia. Gdy przyszła chwila, w której zrozumiała, że została sama na świecie, jej smutek przemienił się w głęboką rozpacz. Zdradzona przez Cieszybora, wyklęta przez bogów, stała się cieniem samej siebie.

Tymczasem Cieszybor rósł w siłę, był podziwiany i czczony przez lud. Pieśni o nim stawały się coraz liczniejsze, coraz głośniej rozbrzmiewały w każdym kącie osady, opowiadały o jego wielkości i potędze. Jasna, samotna i zapomniana, tylko patrzyła na to wszystko z cienia, cierpiąc w milczeniu, ale w jej duszy pojawiło się pytanie: „Dlaczego? Za co spotkała mnie taka kara? Kiedy on miał w sobie tyle mocy, by oszukać nie tylko mnie, lecz i bogów?” I choć niewinna, stała się celem podłych szeptów, a jej imię zaczęło brzmieć w ustach ludzi niczym przekleństwo. W osadzie, gdzie honor niewiasty był cenniejszy nad życie, nie było dla niej miejsca, oczy i serca mieszkańców były zamknięte na jej rozpacz. Nawet matka, tak onegdaj kochająca, odwracała od córki wzrok pełen pogardy.

W samotności i rozpaczy przysięgła, iż nigdy nie zapomni zdrady chłopaka, który ją oszukał, ogień ten gorzał nienawistnym płomieniem coraz mocniej w jej duszy. Coraz szybciej zamieniał jej serce w twardy kawałek żelaza, lodowatego jak miecz po bitwie. Myśli kąpały się we krwi, zastanawiała się, czy pomścić swój honor i zniszczyć swe człowieczeństwo odebraniem życia zdrajcy, czy też oddać się chłodnym wodom jeziora, by pozwolić wodzie ukoić rozpacz.

Gdy jej ból stał się nie do zniesienia, rzuciła się w topiel, licząc na to, że śmierć przyniesie jej ukojenie. Lecz zamiast spokojnego odpoczynku, jej dusza, napełniona gniewem i żalem, nie odeszła do Nawii. Nie, zamiast odejść w pokoju, uniosła się i przejrzała w lustrze wody, oświetlona bladym światłem Księżyca. Zobaczyła istotę utkaną z niebywałą delikatnością, jakby była cieniem bezbrzeżnego smutku. W ciemności nocy, jej oczy lśniły jak węgle, a drgająca sylwetka kołysała się, jak mgła niosąca ze sobą chłód. Twarz jej niepełna, jakby niezdolna do wyrażenia żadnej emocji poza bólem – blade rysy, zaledwie cień dawnej urody, jakby była wciąż rozdarta między życiem a śmiercią. Uniosła do góry swoje dłonie i zobaczyła, że są nieco wydłużone, palce cienkie, wręcz nienaturalnie długie, jakby gotowe ścisnąć duszę, nie zostawiając żadnej nadziei. Na jej twarzy pojawił się okrutny uśmiech, a blade, lodowate usta rozchyliły się, jakby w niewypowiedzianym pytaniu. Jakby w oczekiwaniu na odpowiedź, która nigdy nie nadchodzi. Załkała przeciągle, ostatni raz przypominając sobie maleńkie serce bijące pod jej własnym, ciche słowa nigdy nie dotrzymanej przysięgi oraz nienawistne spojrzenia ludzi. A potem rozległ się długi, przeciągły skowyt, który usłyszeli wszyscy mieszkańcy osady, a który zapowiadał nadchodzący mrok. Tak oto zrodziła się Zmora, pełna nienawiści, nie mogąca znaleźć wytchnienia ani wśród żywych, ani umarłych.

...................

Oto ona. Kiedyś pełna nadziei, patrząca na świat oczami dziecka, otulona w miłość i zaufanie. Pamiętała to uczucie, kiedy matka trzymała ją w ramionach, ją, swoją córkę, młodą, zakochaną dziewczynę pełną nadziei. Czuła wtedy, że życie ma sens, że wszystko, co czyniła, było dobre i przez bogów błogosławione. Złościło ją, że nie potrafi przypomnieć sobie tych uczuć w tym nowym, mrocznym ciele.

Gorycz jednak jest silniejsza. Nienawiść, którą Zmora karmi się już od wielu stuleci, od chwili, gdy zaznała zdrady i odrzucenia, nie daje jej zapomnieć ani na chwilę kim jest. Z każdą powracającą nocą staje się coraz bardziej obca tej dawnej, jasnej i kochającej dziewczynie. Opanowały ją zimne, okrutne myśli, a gniew i pragnienie zemsty na każdym kroku pchają ją ku zniszczeniu wszystkiego, co może przypominać o tym, kim była przed zdradą.

Dopiero przed brzaskiem, kiedy powietrze cichnie, a nawet woda w jeziorze zdaje się śpiewać inną melodię, w jej umyśle pojawiają się obrazy. Dziewczyna pełna radości, patrząca w przyszłość z ufnością, wiarą w prawość, lojalność i miłość. I wtedy, przez chwilę, na moment, czuje jakby całe to cierpienie nie miało sensu. „Czy to możliwe?” – zastanawia się „Czy mogę jeszcze odzyskać ten spokój?” Ale Zmora nie zna odpowiedzi. Myśli wypełnia nieustanna ciemność, a jej ręce bezwiednie zaciskają się na duszach zdrajców. Czuje, jak nienawiść staje się częścią jej samej, jak wypełnia każdą komórkę jej istnienia. Dawna Jasna jest już tylko dalekim cieniem, które wycieka z jej duszy, jakby chciało uciec, ale nie ma dokąd.

By móc zanurzyć się w Nawii, musiałaby oddać coś, co posiada najcenniejszego: swoją nienawiść. Musiałaby nauczyć się wybaczać, a jak dawać przyzwolenie na spokojny sen tym wszystkim zdrajcom, którzy od wieków niszczą niewinność i dobro? Przemierza zatem ziemię wciąż pełna gniewu, nie mogąc znaleźć ukojenia ni w zemście, ni nienawiści. Każdej nocy poszukuje zdrady i kłamstw, by zadręczać we śnie tych, którzy się ich dopuścili. By pojawić się w postaci demona, paraliżującego zmysły, sen i pozostawiając ofiarę w poczuciu lęku i zagrożenia. Od wieków zaciska swoje długie palce na duszach okrutników, wysysając z nich każdy przejaw spokoju, zadowolenia czy dumy.

Być może, gdyby potrafiła wybaczyć, wtedy odzyskałaby swe człowieczeństwo, ale z każdą nową krzywdą, jaką dostrzega na swojej drodze, jej serce staje się coraz twardsze. Wybaczenie, choć mogłoby uleczyć jej duszę, wymagałoby od niej zapomnienia, a jak zapomnieć, gdy cała jej postać utkana jest z pamięci o tym, co jej uczyniono?

I tak krąży. W nocy demonem, za dnia wspomnieniem. Wciąż pełna nienawiści, niezdolna do przekroczenia granicy między dawnym „ja” a złem, którym się stała.

sylwiainspira.bsky.social
Sylwia z Gdańska 🦋 😍

@sylwiainspira.bsky.social

Krakowianka z urodzenia, gdańszczanka z wyboru. Kocham książki, filmy i podcasty. Interesuję się historią, a fascynuję przyszłością - mają przedziwną korelację. Uczulona na głupotę. Demokratka, Europejka. 🇵🇱🇪🇺
www.ceremoniesymboliczne.pl

Post reaction in Bluesky

*To be shown as a reaction, include article link in the post or add link card

Reactions from everyone (0)